„Przysięgam, że życie pozagrobowe jest tak losowo„, narzeka Astrid Deetz, nastoletnia bohaterka grana przez Jennę Ortegę, pogrążona w akcji filmu Tima Burtona Sok z żuka Sok z żuka. To ma być kwestia rzucona od niechcenia, jedna z tych: „Cóż, To stało się!” / „Och, To jest musi boleć!” bezpośrednio do widowni, które zastępują prawdziwe żarty. Zamiast tego brzmi to tak, jakby mówiła cichą część na głos, przedstawiając misję całego filmu.
Sok z żuka Sok z żuka jest zasadniczo serią chaotycznych gagów wizualnych i nieudanych mikro-łuków postaci, wszystkie połączone ze sobą losowo. Jest to pokaz anarchicznego poczucia humoru Burtona i jego miłości do komiksowej karykatury, sequel zbudowany wokół odwołań do i ech oryginalnego filmu z 1988 roku. To kolejny punkt na pozornie niekończąca się lista części franczyzowych z lat 20. XX wieku które służą jako spóźnione okrążenia zwycięstwa dla poprzednich triumfów komicznych, jednocześnie stępiając to, co było wyjątkowe w tych triumfach na samym początku. Ale sam w sobie nie jest to zbyt dobry film. W najlepszym razie jest to połowa historii — co jest o wiele bardziej zdumiewające niż gdyby była to czysta, radosna bzdura bez żadnej dostrzegalnej historii.
Fabuła wydaje się być taka, jak scenarzyści (Tajemnice Smallville I Środa współautorzy Alfred Gough i Miles Millar) byli obecni tylko przez pierwszą połowę projektu. Przynajmniej wstęp jest pełen szczegółowych informacji o postaciach: Sok z żuka protagonistka Lydia Deetz (Winona Ryder) stała się znaną telewizyjną łowczynią duchów i sekretną pozaekranową połykaczką tabletek, ztraumatyzowaną przez swoje nastoletnie doświadczenia z Betelgeuse (Michael Keaton), „bio-egzorcystką” (duchem? Czy demonem? Ten film mówi o obu), która terroryzowała rodzinę Lydii w pierwszej części. Jest skłócona ze swoją nastoletnią córką Astrid, która uważa, że Lydia spędza zbyt dużo czasu ze swoją telewizyjną publicznością.
Przestrzeń między nimi pozostawia miejsce dla trzech drapieżników z własnymi planami: tłustego menedżera Lydii Rory’ego (Justin Theroux); miejscowego smutnego chłopca Jeremy’ego (Arthur Conti), którego łanialny fandom Dostojewskiego wzbudza romantyczne zainteresowanie Astrid; i oczywiście samego Betelgeuse’a, który wciąż jest zafascynowany poślubieniem Lydii, 30 lat po ich pierwszym spotkaniu. Wszyscy ci mężczyźni chcą czegoś od kobiet w tej historii i wszyscy trzej maskują ambicję jako romans. Byłoby to sprytne porównanie, gdyby cała struktura nie rozpadła się natychmiast po rozpoczęciu akcji.
Gdzieś pod całym tym nonsensem wyczuwa się niejasny powiew emocji, przytwierdzony do idei, że Astrid i Lydia pragną miłości i uwagi drugiej strony, ale nie mogą znaleźć wspólnego gruntu, biorąc pod uwagę stanowczy sceptycyzm Astrid wobec duchów i determinację Lydii, by trzymać córkę z dala od świata zmarłych. Sposób, w jaki obie zwracają się do innych ludzi i innych rozrywek, by wypełnić pustkę w swoim życiu, mógłby być przejmujący, gdyby nie był to tak oczywisty podstęp, by wypełnić film bardziej dziwacznymi postaciami — żadna z nich nie angażuje się w nią na dłużej niż jedną scenę na raz.
Sok z żuka Sok z żuka jest głęboko przeładowanym filmem, nawet jeśli niektóre z postaci z przeszłości niezręcznie zepchnięto ze sceny. Matka Lydii, Delia (Catherine O’Hara), nadal jest postacią centralną, ale jej mąż Charles (Jeffrey Jones, którego kariera zakończył się skandalem z pornografią dziecięcą) wygodnie ginie w komicznym wypadku, przedstawionym w animacji poklatkowej jako próba utrzymania aktora z dala od ekranu. A oryginalne duchy Adam i Barbara (Alec Baldwin i Geena Davis, którzy prawdopodobnie wiedzieli, że nie powinni odbierać telefonu od Burtona w tej sprawie) „znaleźli lukę”, uniknęli nakazu nawiedzania domu Lydii przez następne 125 lat i zniknęli z historii.
Aby wypełnić swoje miejsca, sequel wprowadza kilka nowych twarzy, w tym Willema Dafoe jako Wolfa Jacksona, zmarłego aktora filmów akcji, który traktuje swoją nową rolę policjanta w życiu pozagrobowym jako kolejny słaby występ, oraz Monicę Bellucci jako Delores, zszytego ducha, który chce pożreć duszę Betelgezy. Jako projekt wizualny Monica jest prostym i bezpośrednim połączeniem Morticii Addams i projektu Burtona dla Sally w Koszmar przed Bożym NarodzeniemJako główny czarny charakter filmu jest absolutnie niczym — kilka póz, kilka efektów wizualnych i żadnego poczucia zagrożenia. Jest po prostu kolejnym zimnym ciałem biegającym po labiryncie bez wejścia i wyjścia.
To jest prawdziwy problem Sok z żuka Sok z żuka — Dolores, Rory i Jeremy nie mają wystarczająco dużo czasu na ekranie ani przestrzeni narracyjnej, aby stać się znaczącymi lub niezapomnianymi. Nikt nie ma. Pierwsza połowa filmu rozmywa się w powodzi ciekawostek o postaciach, które nie mają znaczenia i nigdy więcej się nie pojawiają. Nie ma żadnego tematu ani wątku przewodniego w żadnym z tych drobiazgów, takich jak obsesja Astrid na punkcie zmian klimatycznych i orędownictwa politycznego lub najnowszy ogromny projekt artystyczny Delii, który wykorzystuje jej ciało jako płótno.
Uparcie zdeterminowany badacz teorii filmu mógłby połączyć sposoby, w jakie trzy pokolenia kobiet w filmie próbują odzyskać kontrolę nad swoim życiem w chaotycznym świecie — Astrid, skupiając się na środowisku, Lydia, przekształcając w towar i trywializując swój niepożądany związek ze zmarłymi, Delia, dosłownie traktując swoją kontrolę nad własnym ciałem. Jednak żaden z tych wątków fabularnych nie jest ważny dla historii ani, po wprowadzeniu, dla postaci. Konkurujące wątki fabularne tłoczą się i spłaszczają nawzajem. Ostatecznie przekształcają się we wspólny sposób ustawiania obsady w błyskawicznej podróży po życiu pozagrobowym, w której wszyscy biegają, jakby byli wyciąganie knebla ze Scooby-Dooz tą różnicą, że zawiera więcej nieprzemyślanych żartów.
A potem jest Keaton, który powraca do roli Betelgezy, jakby nigdy jej nie opuścił, strojąc się i płynnie przedzierając przez film, w którym nie ma miejsca na jego ponadprzeciętną kreację. Pierwsza Sok z żuka czerpie dużo energii z tonalnego konfliktu między Baldwinem i Davisem, słodko nieszczęśliwymi, beznadziejnymi duchami-rybami wyjętymi z wody, a radosną, ale przyjazną dzieciom złośliwością Keatona, z Ryderem złapanym pośrodku jako klasycznym, chorobliwie gotyckim dziwakiem Burtona. W sequelu nie ma poczucia tego konfliktu: cały świat przyjął rozbrykany, upiorny ton postaci Keatona, a każdy gracz w tej historii wydaje się cienko zamaskowaną wersją tej samej osoby. Nie ma w tym ani odrobiny słodyczy, z wyjątkiem może kilku nagich chwil, gdy Astrid po raz pierwszy spotyka Jeremy’ego i zastanawia się, czy w końcu znalazła kogoś, kto ją rozumie, tak niejasno i szeroko zarysowaną, jak ona sama.
Jest prawdziwe wrażenie, że scenarzyści opuścili budynek po napisaniu pierwszej godziny filmu, pozostawiając Burtonowi wypełnienie reszty czasu trwania nawiązaniami do „Hej, pamiętasz to z pierwszego filmu?”. Powracają poklatkowe robaki piaskowe. Powracają gagi o piekielnej biurokracji życia pozagrobowego. Powracają szerokie bary, skurczone zwłoki, a teraz jest ich o wiele więcej. Betelgeuse wciąż ciągnie swój widziany od tyłu pokaz eksplodującej twarzy, by przerazić ludzi. Chór dziecięcy śpiewa „Banana Boat (Day-O)” Harry’ego Belafonte w otoczeniu, które nie ma najmniejszego sensu jako cokolwiek innego niż nawiązanie do przeszłości. Po raz kolejny wielki numer muzyczny zsynchronizowany z ruchem ust zostaje narzucony grupie niechętnych uczestników. To najbardziej leniwy sposób na stworzenie sequela: nostalgia z minimalną ilością nowych elementów, aż do punktu kulminacyjnego, który jest mniej więcej finałem pierwszej części, z kilkoma starymi nazwiskami pospiesznie przekreślonymi i kilkoma nowymi dopisanymi.
W najlepszym wydaniu Tim Burton zawsze wyróżniał się w znajdowaniu śladu szczerych emocji u podstaw swoich krzykliwych komediowych bzdur: tęsknota Edwarda Nożycorękiego za bezpiecznym i pewnym dopasowaniem się do rodziny, czysta radość Jacka Skellingtona ze świeżych, nowych emocji Bożego Narodzenia, autentyczna miłość Eda Wooda do kina i pragnienie stworzenia czegoś pięknego i ukochanego. Postacie Burtona wyróżniały się zarówno nieprzewidywalnymi, radośnie makabrycznymi dziwactwami, jak i sposobami, w jakie przekazywały zrozumiałe uczucie pragnienia bycia akceptowanym bez konieczności dostosowywania się. Ale nigdzie w Sok z żuka Sok z żukai żadnej wskazówki, z którą można się utożsamić. Cały film to komora echa wypełniona incydentami. Jak zauważa Astrid, to tak losowo.
Sok z żuka Sok z żuka jest już w kinach.